Historia sportu w UMG
Szkoła Morska i sport
Od 1920 roku przez dwa pierwsze lata Szkoła Morska w Tczewie podlegała pod Departament dla Spraw Morskich Ministerstwa Spraw Wojskowych. Nauka nie była łatwa, wykładowcy wymagający i bezwzględnie przestrzegający dyscypliny. Zajęcia od poniedziałku do soboty trwały od godz. 8.00 rano do późnych godzin popołudniowych, a niekiedy wieczornych. Przepustki do miasta wydawano jedynie w niedzielę, od godz. 13.00 do 21.00.
Ale mimo trudów, w szkole rozwijało się życie towarzyskie, społeczne i kulturalne, uczniowie redagowali dwutygodnik literacki, w audytorium organizowano przedstawienia i odczyty, a na placu zawody sportowe.
Reprezentacyjna drużyna piłki nożnej Szkoły Morskiej w Tczewie w roku 1926, z opiekunem sportu dyr. inż. Antonim Garnuszewskim. Od lewej stoją: 1. Włodzimierz Cybulski, 2. Michał Niczko, 3. Jerzy Żbikowski, 4. Eustachy Wiśniowski, 5. Mazurkiewicz, 6. dyrektor, 7. Jerzy Mieszkowski, 8. Zygmunt Kuske; siedzą: 1. Władysław Zioło, 2. Kazimierz Petrusewicz, 3. Władysław Grabowski
„Szkolnym statkiem był trzymasztowy bark «Lwów». Z Warszawy przybyła ekipa filmowa. Nakręcali morski film, potrzebny więc był statek, no i marynarskie życie. Potrzebowali kogoś, kto by wszedł na maszt. Nie kazał się długo prosić uczeń drugiego kursu — Tadeusz Meissner. Znałem go od lat i wcale się nie zdziwiłem, że to on właśnie się odważył. W harcerstwie był niegdyś moim zastępowym. Jako dyplomowany instruktor pływacki od Kozłowskiego na Wiśle (w Warszawie), uczył mnie pływać w Pilicy. Był też dobrym szermierzem i gimnastykiem. Tak więc pobiegł po wantach przy krzyczących «wolniej! wolniej!» kamerzystach, trudno im było bowiem utrzymać śmigającego Tadzia w obiektywach. Następnie przez mars i saling, powyżej bombramu, wdrapał się na rękach na szczyt masztu i usiadł na jego jabłku, a potem nawet, na chwilę, stanął na nim. Kiedy zjawił się z powrotem na pokładzie, dostał wielkie brawa i wszyscy byli bardzo zadowoleni.
Przerwa obiadowa przegoniła głodnych z pokładu. Tylko mój przyjaciel Siasio Rowiński, kolega z gimnazjum Staszica, i ja zostaliśmy na pokładzie, postanowiwszy sprawdzić, czy i my to potrafimy. Poprzedniego dnia pokazano kandydatom, jak się chodzi po wantach, odważni dostąpili nawet zaszczytu wejścia na mars, ale nie wyżej! Jako dobrzy sportowcy uznaliśmy obaj, że to nietrudne, no i teraz chcieliśmy wejść wyżej, tak jak Tadek. Wprawdzie nie biegiem jak on, uczeń drugiego przecież kursu, powoli jednak weszliśmy powyżej bombramu i wtedy Siaś, wyższy i z dłuższymi rękoma, poszedł pierwszy na podbój jabłka. Usiadł na nim, ale nie odważył się stanąć na czubku. Gdy Stach zszedł do mnie, wyjaśnił, że usiąść tam to żadna filozofia, pomocą jest bowiem wystająca ponad jabłko antena czy inny piorunochron, przymocowany mocno do masztu. Wgramoliłem się i ja, i też usiadłem na wierzchu. Później, gdy byliśmy już uczniami, stawaliśmy na jabłku, a nawet patrzyliśmy w dół, dziwiąc się, jak mali są koledzy na pokładzie. Teraz jednak, onieśmieleni pierwszą w życiu taką wysokością, woleliśmy nie patrzyć w dół.
Gdy zadowoleni z siebie zjechaliśmy po linach na pokład, czekała nas niespodzianka. Była to wiadomość, że ktoś «z rufy» zauważył nas na maszcie, nas — kilkudniowych zaledwie kandydatów, którym pokazano dotychczas jedynie, jak dotrzeć na mars (na jednej trzeciej wysokości masztu). Wyżej nie wolno nam było jeszcze ryzykować życia. Za tę zuchwałość kapitan «Znaczy» (jak go od nadużywania porzekadła nazywano) Stankiewicz ukarał nas dwoma dniami bez wyjścia na ląd. Tak to poznałem po raz pierwszy sprawiedliwość Mamerta Stankiewicza”.
Autor tych słów Jerzy Mieszkowski uchodził w szkole za najlepszego sportowca, dobrze biegał, był niezły w skokach, pływaniu, szermierce (dlatego otrzymał w szkole przydomek Szermierz), regatach wioślarskich i żeglarskich. W rozgrywkach sportowych reprezentował Szkołę Morską w lekkoatletyce.
W czasie rejsu do Sztokholmu „mieliśmy jeszcze jedną sensację – wspominał Karol Olgierd Borchardt.
– Silny wiatr zachodzący od północy zmusił nas do zwinięcia bramżagli. W pewnej chwili, już przy zakładaniu i dociąganiu sejzingów, ujrzeliśmy Edka Gubałę lecącego w dół z trzydziestokilkumetrowej wysokości. Patrzyliśmy z zapartym oddechem i życzyliśmy mu, by wpadł do morza. Byliśmy już nastawieni na natychmiastowe wyrzucenie za burtę wszystkiego, co pływa i gotowi do spuszczenia szalupy. Jeśli spadnie na pokład... nie chcieliśmy o tym myśleć. Edek trzymał w rękach koniec sejzinga, za który w pośpiechu nieostrożnie pociągnął, zamiast za tę część liny, która obłożona już była dookoła rei. Zobaczyliśmy, jak sejzing wyprężył się pod jego ciężarem. Ciało zasprężynowało na długiej, kilkumetrowej lince, lecz zaciśnięte na niej dłonie nie puściły. Naraz Edek, siłacz o lekkim tułowiu i wspaniale rozwiniętych mięśniach ramion i bicepsach, ruszył po sejzingu do góry. Jak na ćwiczeniach gimnastycznych wspiął się po linie na reję, dokończył mocowania sejzingów i znalazł się na pokładzie. Niewątpliwie Edka uratowała jego siła, z której był znany. Potrafił na przykład niekiedy podciągnąć się piętnaście razy z rzędu na jednej ręce, uczepiony jednym palcem do kółka”.
W Sali Tradycji jest Informator z roku 1935, a nim podrozdział pt. „Ćwiczenia cielesne”:
- „Cel: Wszechstronny i harmonijny rozwój ustroju, wzmacnianie zdrowia i zwiększenie odporności, a nadto wyrobienie postawy, zręczności, ruchliwości, woli, odwagi, przytomności umysłu, spostrzegawczości, szybkiej orientacji, szybkiej decyzji, wytrwałości i solidarności.
- Gimnastykę przeprowadza się z wszystkimi uczniami codziennie, natychmiast po pobudce, przez 30 minut, oraz kursami po jednej godzinie tygodniowo.
- Lekcje gimnastyczne przeprowadza się na podstawie toków lekcyjnych W. Sikorskiego.
- W godzinach wolnych ćwiczą grupami: boks, szermierkę, siatkówkę, koszykówkę, piłkę nożną, tenis, strzelectwo. W porze zimowej – narciarstwo, łyżwiarstwo oraz zawody o Puchar Szkoły, Państwową Odznakę Sportową i Odznakę Strzelecką.
- Drużyny Szkoły, w poszczególnych grupach, biorą udział w zawodach organizowanych przez inne szkoły i organizacje.
- Wioślarstwo i pływanie uprawia się na statku szkolnym.
- Na ćwiczenia Hufca Szkolnego przeznacza się dwie godziny tygodniowo, wyszkolenie przeprowadza się według programu władz wojskowych”.
W gmachu szkoły przy ul. Morskiej otwarto w 1938 roku pływalnię, duży nacisk kładł bowiem dyrektor kpt. ż.w. Stanisław Kosko na dobrą kondycją i sprawność fizyczną uczniów – sam będąc zamiłowanym sportowcem i – jeszcze jako uczeń – instruktorem wychowania fizycznego. Organizowane były m.in. zawody pływackie, piłkarskie i wioślarskie, szermiercze i tenisowe.
W 1938 roku uczniowie PSM wydali jednodniówkę „U Steru”, a w niej m.in. relację z rozgrywek sportowych.
„Powiedział pewien filozof: - Nie dlatego przestajemy się bawić, że sią starzejemy, lecz dlatego się starzejemy, że się przestajemy bawić.
Tak jest istotnie! Zabawa: sport, odpowiednio uprawiany, jest czynnikiem nieodzownym w życiu człowieka i stanowi w wysokiej mierze o wartości danego narodu. Jedynie te narody, które składać się będą z ludzi zdrowych i silnych fizycznie, będą w stanie przetrwać dzisiejsze czasy «burzy dziejowej».
Znaczenie sportu jest dziś rozumiane przez szerokie koła młodzieży i starszych. Rozumiemy i my wielkie walory sportu, gdyż przyszły nasz teren pracy na morzu wymaga specjalnego wyrobienia fizycznego. Sporty uprawiamy chętnie i dużo.
Na terenie Szkoły Morskiej rozwijają się pomyślnie następujące sekcje: szermiercza, bokserska, pływacka, piłkarska, lekkoatletyczna, szczypiorniaka, siatkówki, koszykówki, ping-ponga i narciarska.
Szkoła udostępnia nam uprawianie tych różnych gałęzi sportu przez dostarczenie wykwalifikowanych trenerów oraz przez zaopatrzenie sekcji w potrzebny sprzęt. Fachowe oko wychowawców fizycznych pragnie sport w Szkole Morskiej postawić na możliwie wysokim poziomie.
Rokrocznie są urządzane zawody ze Szkołą Podchorążych Mar. Woj., z miejscowymi klubami sportowymi j szkołami średnimi.
Największą jednak sensacją na terenie Szkoły Morskiej są rozgrywki między Wydziałem Nawigacyjnym a Mechanicznym o puchar Szkoły, gdzie walka o każdy punkt toczy się z ogromnym zacięciem. Tegoroczne rozgrywki objęły niemal wszystkie gałęzie sportu. Po raz pierwszy rozgrywki pucharowe wyszły z ram Szkoły na Stadion Miejski, przyczyniając się tym samym do zaznajomienia społeczeństwa gdyńskiego z tężyzną fizyczną uczniów Szkoły Morskiej.
Następujące po sobie w krótkich odstępach czasu mecze ściągały coraz liczniejsze rzesze widzów.
Jak widać z zestawienia na tabelach poszczególnych konkurencji, w roku bieżącym szala zwycięstwa poczęła zdecydowanie przechylać się na korzyść Wydziału Nawigacyjnego po meczu pływackim. Po zsumowaniu wszystkich wyników Wydział Nawigacyjny wygrał przewagą 73 punktów, zdobywając puchar na rok 1938/39”.
Opracowanie tekstu: Małgorzata Sokołowska, Joanna Stasiak